177. "Nim nadejdzie lato" - z cyklu moje postanowienia.

Tak jak obiecałam - dziś będzie mnóstwo czytania. Pozwolę sobie zacząć wpis od małego wstępu. Od zawsze lubiłam książki, ale tylko takie, które sama sobie wybrałam. Nigdy nie czytałam lektur. Wiem, teraz daję zły przykład wszystkim uczniom, którzy czytają mojego bloga. Ale nie ukrywam tego. Naprawdę - zazwyczaj czytałam pierwszych kilka stron, trochę streszczeń i było z głowy. Za to książki, które sama wybieram, bez żadnego przymusu, bez terminu, który mnie ogranicza zawsze były moją małą odskocznią od problemów i obowiązków. Często zamiast robić coś pożytecznego siadam i czytam. Zawsze słucham kazania "nie zrobiłaś tego, tamtego", a ja tylko odpowiadam "już, już" i na kolejną godzinę odpływam z książką w ręku. Najgorzej jest, kiedy kończy się książka, którą uwielbiam. Bardzo tego nie lubię. Nie chcę rozstawać się z jej bohaterami, chciałabym wiedzieć co stało się z nimi dalej. Moim książkowym faworytem jest "Samotność w sieci". Czytałam tę książkę 11 razy, za każdym z takim samym zainteresowaniem i oczekiwaniem. Wymieniłam również kilka słów z Januszem Leonem Wiśniewskim, a maile te zachowałam głęboko, żeby nikt nie odkrył tej tajemnicy. Ale nie o tym miało być dzisiaj.



"Nim nadejdzie lato" Erich Maria Remarque
Wydawnictwo Rebis, kupiona w Empik.com za 39.99, najtańsze widziałam na allegro za 26.50.
Do tej książki miałam dwa podejścia. Pierwsze jakiś rok temu, ale wydała mi się nudna, bez konkretnej akcji, więc po kilkunastu stronach przestałam ją czytać. Kilka dni temu wróciłam do tej książki i chyba nie żałuję. Chyba, bo nie umiem dokładnie powiedzieć jaka jest ta książka. Opowiada o pięknej, powojennej miłości. Wzrusza, zachwyca, ale też momentami nudzi i niestety nie zaskakuje. Niemniej jednak czyta się ją lekko, jest dużo dialogów, a mało ciężkich opisów. Początek książki to życie w sanatorium, szpitalu czy jak kto woli - umieralni. Smutna egzystencja pensjonariuszy, którzy posiadają jedynie traumatyczne przeżycia z drugiej wojny światowej. Mnóstwo pięknych słów, czarujące dialogi, piękne, dekoracyjne epitety autora. Być może powieść wydaje mi się zbyt staroświecka, bo napisana w 1961 roku, jednak ma w sobie urok, którego obecne książki już nie posiadają. Nie wiem czy wrócę do tej książki - być może tak, za kilka lat, kiedy sentymentalnie będę chciała poczytać o tym, jak mężczyzna zaprasza koleżankę bezinteresownie na kolację, jak daje jej kwiaty bez powodu i jak odsyła rękawiczkę, bo zostawiła ją w barze, w którym razem byli. 

Mało tu cech recenzji, ale książka jest ciężka do zdefiniowania. Jeśli przeczytacie - na pewno będziecie wiedzieli dlaczego.